środa, 27 lipca 2016

Aniele Skrzydła - Rozdział 1

Spotkanie zniszczonego skrzydła


To była długa, bezsenna noc. Nie wiem, dlaczego w ogóle zadałem sobie tyle trudu, by chociażby próbować zasnąć, skoro zdawałem sobie sprawę, że ten błogi stan nie spotka mnie i tym razem. Moja bezsenność ostatnio nabierała zupełnie innego znaczenia. Nie spałem już trzy dni z rzędu i o dziwo czułem się całkiem dobrze. Nie bolała mnie głowa, nie robiło mi się słabo... no może byłem bardziej głodny niż zazwyczaj, ale coś za coś: albo regenerujący i zasilający w energię sen, albo szybka posilająca kanapka z serem i pomidorem. Nie wiedziałem do końca co było powodem mojej małej "choroby". W internecie przeczytałem, że bezsenność może być wywołana, cytuję: wieczorne oczekiwanie z napięciem i lękiem na to, jaka okaże się kolejna noc (samo to zdanie niezwykle mnie bawiło) albo (o wiele zabawniejsze według mnie) zaburzenia psychiczne. No i w tym wypadku miałem wypisany krótką listę schorzeń, np.: epizod depresji, epizod manii (ciekawe jakiej, twórczej, czy morderczej?), zaburzenia lękowe, schizofrenia, zespół abstynencyjny, toksykomania. Zastanawiałem się przez chwilę, co oznaczają ostatnie hasła, ale nie chciało mi się już dalej szukać i śmiać się z tych informacji. Nie zrozumcie mnie źle. To nie tak, że nie wierzyłem we wszechwiedzącą Wikipedię, ale porównując siebie do tych chorób o trzeciej nad ranem, naprawdę było mi do śmiechu. Pewnie rżałbym jak koń, gdyby nie moja pięcioletnia siostrzyczka śpiąca tuż koło mnie. Jak dobrze, że miała kamienny sen, bo inaczej matka nieźle by mnie sprała, gdyby się dowiedziała, że malutka Alice nie może spać po nocach, przez takiego durnia jak ja. Cóż... nie dziwiłbym się, gdyby moja macocha tak postąpiła. Sam bym to zrobił. Co jak co, ale ta mała dziewczynka była zbyt ważna dla naszej malutkiej, trzyosobowej rodzinki, żeby narażać ją na coś takiego jak senność w trakcie przedszkolnych zabaw, czy porannym śniadaniu. Właśnie skoro mowa o śniadaniu... która godzina?
Zerknąłem na zegarek stojący, tuż koło kanapy, na której spałem razem z Alice. Czerwone, żarzące się lekko cyfry wskazywały godzinę piątą pięćdziesiąt pięć. Zakląłem cicho, po czym szybko wstałem, uważając przy tym, żeby nie obudzić pięciolatki. Gdyby do tego doszło, pewnie chciałaby iść ze mną po chleb, a później byłaby nieprzytomna przez cały dzień. Podziękuję. Jej humorki czasami były nie do zniesienia, a co dopiero, kiedy chciałoby jej się przy tym spać. Nie chciałem nawet o tym myśleć. Znalazłbym się wtedy niechybnie w koszmarze. Zerknąłem na śpiącą pięciolatkę. Czasami wyglądała jak prawdziwy aniołek. Długie, jasne włosy i duże niebieskie oczy. Kiedyś wyrośnie na przepiękną kobietę... Ciekawe, czy będzie wtedy pamiętała o swoim braciszku?
Poszedłem szybko do salonu i wciągnąłem na siebie dżinsy i zmieniłem podkoszulek z dziurawego, na ten z długim rękawem wyglądający na prawie niezniszczony. Poskładałem szybko swoją prowizoryczną piżamę, po czym wyszedłem z domu, zamykając za sobą drzwi na klucz. Jeśli Alice obudzi się, zanim przyjdę, będzie wiedziała, że poszedłem do sklepu. I że ją zostawiłem... Muszę się pośpieszyć, bo inaczej mała będzie miała na mnie focha do końca śniadania i nic nie zje.
Szybko zbiegłem po schodach wyniszczonej ze starości kamienicy, po czym wyszedłem na chłodne, jesienne powietrze. Musiałem się trochę rozruszać, bo inaczej zamarznę na kość, a wtedy moja misja przyjścia ze świeżym chlebem nie wypali, tak jak ją zaplanowałem. Szedłem nierówną drogą na przedmieściach. Z faktu, że dopiero za jakiś czas słońce pojawi się na niebie i teraz towarzyszyła mi tylko szara poświata, często potykałem się o wystające kamienie. Od zawsze byłem za bardzo niezdarny... może dlatego ojciec mnie porzucił? Mój humor natychmiast się pogorszył. Nie lubiłem wspominać tego człowieka. Na początku rozwiódł się z moją mamą i zabrał mnie ze sobą, bynajmniej nie z mojego wyboru (zadecydował tak sąd). Po pół roku ożenił się z obecną macochą. Okazało się, że miał z nią dziecko, które już na ich ślubie miało trzy lata. Za to na końcu jego historii, jakby nie dość tych wszystkich przebojów, odszedł od macochy jakiś rok temu, tłumacząc się, że do siebie nie pasują. Miałem ochotę zaśmiać się mu wtedy w twarz. Nie ma co. Był z niego cholernie odpowiedzialny ojciec, tak przynajmniej mówił sędzia, kiedy wydawał wyrok odseparowania mnie od matki. Niby była ona alkoholiczką, ale wolałem już przebywać z nią i jej humorkami, niż z macochą, która zachowywała się, jakby czekała tylko i wyłącznie na jakiś przykry wypadek, który spowoduje moją śmierć.
Odtrąciłem od siebie te wszystkie myśli. Nie chciałem dłużej zawracać sobie głowy moją rodziną. Na chwilę obecną tylko Alice się dla mnie liczyła. Ona była jedynym światełkiem nadziei, w tych odmętach lodowatej, morskiej wody. Na początku tylko ona się mną interesowała, a później nawet broniła, kiedy przydarzały mi się „małe wypadki” w związku z moją naturą niezdarnika. Często wypadały mi różne talerze z rąk, czy przewracałem się na prostej. Niby nic, ale nienawidziłem siebie za każdą chwilę nieuwagi, która sprawiała, że zyskiwałem nowe „trofea” na mojej skórze. Największym chyba była blizna na udzie, którą otrzymałem, kiedy nieumyślnie wypadł mi nóż z ręki i wbił się prosto w moją kościstą nogę. Bolało jak cholera.
Nagle zobaczyłem nikłą, szarą łunę na horyzoncie. Musiałem się pośpieszyć, bo nie zdążę odprowadzić Alice do przedszkola na czas. Szybko pobiegłem przez park będący przede mną, co nie było chyba zbyt dobrym pomysłem, zważywszy na porę i samo miejsce. Za drzewami często czaili się drobni złodzieje i dilerzy narkotyków, więc nie miałem zamiaru zatrzymywać się ani na chwilę. Tak moi drodzy państwo. Takie są właśnie uroki mieszkania w takiej dzielnicy jak ta. Niby nie rozegrało się tu najwięcej interwencji policji w mieście, ale czasami o północy odbywały się tu niezłe hulanki, przy których lepiej było nie wychodzić z domu.
W każdym razie dalsza podróż do sklepu upłynęła mi bardzo szybko (mój sprint co prawda nie był zbyt okazały, ale wystarczył, bym poczuł się trochę pewniej, niż spacerując po ciemnych zgliszczach o szóstej rano). Wchodząc do "Społem", przywitał mnie cichy dzwoneczek umieszczony w rogu drzwi. Pierwszym co zobaczyłem, gdy znalazłem się w środku, była stara, nigdy niezmieniająca się sprzedawczyni. Podszedłem do niej i poprosiłem ją o to, co zwykle: chleb i drożdżówkę dla Alice.
- Podziwiam pana -stwierdziła właścicielka, gdy brałem siatkę z zakupami - Ja nigdy nie byłabym w stanie wstać tak wcześnie, żeby kupić chleb i drożdżówkę. Tym bardziej że mieszkasz z jakieś piętnaście drogi stąd.
Kobieta znała mnie bardzo dobrze. Nasz mały rytuał kupowania i szukania odpowiedniej drożdżówki dla małej trwał już dobry rok i jeszcze ani razu przez te trzysta sześćdziesiąt pięć dni go nie przerwaliśmy. Nie wiem, co by się stało, gdyby zamknęli ten sklepik. Chyba bym musiał wstawać o wiele wcześniej niż dzisiaj.
- Nie ma co mnie podziwiać -stwierdziłem, wychodząc ze sklepu - Poza tym chodzę na skróty.
- Chłopcze, ale chyba nie przez zagajnik? Wiesz przecież, co się tam wyprawia...
- Spokojnie -powiedziałem z lekkim uśmiechem i obserwując staruszkę. Jej siwe włosy przez chwilkę wydawały się jeszcze bielsze niż zazwyczaj. - Nie chodzę przez zagajnik -skłamałem, po czym wyszedłem ze sklepu. Nie lubiłem tak okłamywać tej kobiety. Tym bardziej że czasami zbytnio przypominała mi moją świętej pamięci babcię. Mimo że znamy się dopiero rok, wiedziała o mnie naprawdę dużo. Nadal z uśmiechem przypominam sobie nasze pierwsze spotkanie. To było jeszcze, wtedy kiedy macocha przebywała rankami w domu. Pewnego dnia leżała tak skacowana na kanapie, że nie mogłem jej w żaden sposób dobudzić, więc postanowiłem sam zaprowadzić Alice do przedszkola i po drodze kupić jej małe śniadanie. Pamiętam, że bardzo się spieszyliśmy i kiedy wszedłem do sklepu, zahaczyłem się o coś i padłem jak długi na brudną od piachu podłogę. Nie byłbym sobą, gdybym przy okazji nie rozciął przy okazji wargi i nie otarł do krwi łokcia... Jak moja mała siostrzyczka się wtedy wystraszyła. Do dziś pamiętam, jak szybko ją do siebie przytuliłem, gdy tylko zaczęła płakać, uważając, żeby nie pobrudzić jej szkarłatną cieczą. Na szczęście właścicielka sklepu jak zawsze stanęła na wysokości zadania i powiedziała głośno:
- Nie płacz aniołeczku to, że twój braciszek jest ofermą, nie oznacza, że cały świat ma się zalać nagle łzami.
Słowa te sprawiły, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech, którego od dłuższego czasu, nie mogłem wymusić, nawet podczas zabaw z Alice. Mała wtedy też się uspokoiła, widząc, że nagle sprzedawczyni poprawiła mi humor. Później spędziliśmy trochę czasu na opatrywaniu mojej rany. Spóźniłem się wtedy na lekcje, ale było warto. Alice uśmiechała się do końca tygodnia, przypominając sobie miłą staruszkę ze sklepu i chcąc ją jak najczęściej odwiedzać. To mi przypomniało, że muszę się pośpieszyć. Lepiej, żeby mała nie wiedziała o mojej samotnej podróży do spożywczaka.
Powrotna droga, również przebiegła bez niespodzianek (nie licząc momentu, kiedy walnąłem się gałęzią prosto w twarz). Kiedy wszedłem do domu Alice nadal spała. Odetchnąłem z ulgą, widząc, że się nie przebudziła. Zamknąłem za sobą drzwi na klucz, po czym zerknąłem na zegarek. Zakląłem pod nosem, wstawiając wodę na herbatę. Było już późno. Szósta dwadzieścia trzy. Podszedłem do pięciolatki pogrążonej w śnie. Nie chciałem jej budzić. Wyglądała na taką spokojną... może zrobimy sobie dzisiaj wolne? Zanim pomyślałem o dniu wagar, już wiedziałem, że to zły pomysł. Nie chciałem mieć większych kłopotów w szkole niż do tej pory. I tak już spóźniałem się prawie zawsze na początkowe lekcje i musiałem urywać się z pięć minut przed końcem ostatnich. Nie chciałem zarobić wśród nauczycieli jeszcze gorszej opinii, tym bardziej że niezbyt powodziło mi się w sprawach naukowych. Może to zabrzmieć jak tania wymówka, ale zwyczajnie nie miałem na to czasu. Gdy wychodziłem ze szkoły, musiałem zajmować się Alice (czasami spotykał mnie taki mały cud, kiedy zdążyłem odrobić lekcje, kiedy pięciolatka usypiała na pół godziny). Nim się obejrzałem, była już pora kolacji, a zaraz po niej czas gaszenia świateł. Owszem, często robiłem sobie zdjęcia podręczników i uczyłem się z nich, kiedy mała zasypiała, ale rzadko, kiedy zdążyłem przerobić zadany mi materiał przez pięć godzin i wcisnąć w to, chociażby trzy godzinki snu. Na szczęście macocha nie narzekała zbytnio na moje oceny. Uważała, że i tak należę do ludzi, którzy w przyszłości spowodują zniszczenie tego kraju i jego stopniową degradacje. Sądziła po prostu, że się do niczego nie nadaję. Nic dziwnego... moje dwie lewe ręce są tego doskonałym przykładem.
- Alice. Pora wstawać -powiedziałem tuż nad jej uchem i lekko potrząsając. Dziewczynka lekko otworzyła w odpowiedzi oczka, a po chwili z powrotem je zamknęła i zakopała się pod nadal ciepłą kołdrą.
- Nie chcę... -jęknęła, zaciskając swoje rączki na pościeli i próbując się przede mną ukryć. Westchnąłem cicho, po czym uśmiechnąłem się najszerzej, jak umiałem, po czym rozejrzałem się dookoła, jakbym chciał się upewnić, że jesteśmy sami, po czym zbliżyłem lekko głowę do ucha dziewczynki i szepnąłem:
- Jeśli nie wstaniesz, nie wyjawię ci pewnej tajemnicy...
Już po paru sekundach ujrzałem złote włosy i szeroko otwarte oczy, wpatrujące się we mnie z zaciekawieniem.
- Jakiej tajemnicy? -zapytała mała, ale ja już wychodziłem z pokoju, bo usłyszałem jak gotująca się woda wprawia nasz czajnikowy gwizdek w lekkie drgania. Nie chciałem robić hałasu o szóstej nad ranem, więc szybko go zdjąłem, po czym odczekałem jeszcze chwilę, by woda odpowiednio się nagrzała. Następnie zalałem szklankę herbaty dla małej. Bez zastanowienia wsypałem do niej jeszcze dwie łyżeczki cukru i wymieszałem, wyjmując przy okazji torebkę. Nie przejmowałem się małymi kryształkami cukru, które przez przypadek znalazły się na blacie szafki, czy zimnych już teraz kropel herbaty. Taka moja natura. Nie potrafię nic zrobić, bez małego bałaganu, czy przypadkowego potknięcia.
- Marcin! Jaką tajemnicę?! -krzyknęła dziewczynka, wbiegając w piżamie do kuchni i siadając przy stole, gdzie czekała już na nią drożdżówka i ciepła herbata.
Usiadłem naprzeciwko dziewczynki z kromką chleba posmarowaną cienką warstwą masła i bezprzekonania zacząłem ją gryźć. Ostatnio za mało jem... To nie moja wina, po prostu nie widzę niczego, na co miałbym jakąś ochotę. A skoro nic mnie nie interesuje, po co miałbym to kupować? Żeby później wyrzucać?
- Wczoraj, jak już zasypiałaś, do pokoju wleciała wróżka i powiedziała mi, jak się tworzy tęczę -powiedziałem z szerokim uśmiechem, obserwując reakcję dziewczynki. Była ona jedyna w swoim rodzaju. Na początku mała ukazała całkowicie zaskoczoną twarz, później krótką podejrzliwą minkę, a na samym końcu ujrzałem bezgraniczne zaufanie żarzące się głęboko w jej oczach.
- Jak? -zapytała z szeroko otwartą buzią.
- Powiem ci, jeśli będziesz gotowa za piętnaście minut -powiedziałem, wyrzucając resztę chleba (no dobra, prawie całą kromkę) do kosza. Nie musiałem się odwracać. Wiedziałem, że Alice skończyła już jeść drożdżówkę i pobiegła się ubrać. Często bawiłem się z nią w ten sposób. Mówiłem jej, jak to się dzieje, że para wylatuje z czajnika, albo wody jest teoretycznie więcej, kiedy się ją zamrozi. Dziewczynka bardzo lubiła takie zabawy, a ja dzięki temu czułem się trochę dumny, ponieważ w jakiś sposób dbałem o jej edukacje. Ciekawe, czy kiedy dorośnie, zapamięta te moje małe ciekawostki?
Gdy skończyłem zmywać oraz pakować swoje podręczniki i zeszyty, do salonu wbiegła ubrana już Alice. Muszę przyznać, że z każdym dniem udawało się jej to robić coraz szybciej i precyzyjniej. Podszedłem do niej i poprawiłem jej lekko bluzkę, która się odrobinę przesunęła. Przed wyjściem kazałem jej założyć puchową kurtkę, a sam wciągnąłem przez głowę czarną bluzę. Dzisiaj naprawdę zapowiadało się na jeden z chłodniejszych dni, nie mogłem dopuścić do tego, żeby mała zamarzła mi na śmierć.
- To, co ci powiedziała wróżka? -zapytała dziewczynka, zbiegając szybko za mną po schodach.
- Że potrzeba małych kropelek wody albo kryształowego trójkąta i duuuużo słońca -powiedziałem, a po chwili zastanowienia dorzuciłem jeszcze - A! I trzeba wypowiedzieć pewne zaklęcie.
- Zaklęcie?! -krzyknęła zdziwiona dziewczynka, kiedy wyciągałem z piwnicy mój rower z siodełkiem przeznaczonym dla dzieci.
- Mhm -potwierdziłem, pomagając dziewczynce zająć swoje miejsce - Nie jest trudne, jeśli chcesz, mogę cię nauczyć.
- Tak! -krzyknęła uradowana, zapinając z moją pomocą pasy bezpieczeństwa.
- Ale dopiero wtedy, jeśli będziesz się odpowiednio zachowywała w czasie jazdy...
- Dobrze!
Co ja rozumiałem przez odpowiednie zachowywanie się podczas jazdy? Trudno jechać z dużym obciążeniem, przechylającym się raz to w jedną, raz w drugą stronę i krzyczącym do mnie, żebym szybko spojrzał w jakimś kierunku. Musiałem być skupiony na drodze, więc takie zachowanie czasami bardzo mnie denerwuje. Boję się, że kiedyś przez to spowoduje wypadek. Jednak z drugiej strony nic nie mogę na to poradzić. Przystanek autobusowy jest oddalony od tego budynku z jakiś kilometr, a do tego interesujący nas autobus jechałby już przed szóstą godziną. Nie mogłem się włóczyć z Alice na rękach przez tak długi okres (przedszkole otwierają dopiero za dwadzieścia ósma, a to i tak tylko wyjątkowo dla niektórych dojeżdżających dzieci). Ostatni raz zerknąłem na zegarek: siódma czterdzieści trzy. Westchnąłem zrezygnowany. Znowu się spóźnię do szkoły.
Nie zastanawiając się już dłużej nad niczym, wsiadłem na rower, a po krótkim łapaniu równowagi z podwójnym obciążeniem, włączyłem się do ruchu. Jak dobrze, że tak wcześnie rzadko kiedy można było dostrzec samochody. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby pewnego razu złapałaby mnie policja. Taka jazda jest w ogóle dozwolona? Nie wiedziałem, ale na obecną sytuację, wydawała mi się najrozsądniejszą opcją. Nie wiem, co zrobię zimą. Chyba zaczniemy jeździć autobusami...
Otrząsnąłem się lekko i skupiłem z powrotem na drodze. Dwa zakręty w prawo, jeden w lewo, długa prosta, później duża pochyła górka, na której stało przedszkole. Nadal pamiętam, jak na samym początku nie mogłem, pod nią podjechać i byliśmy z Alice zmuszeni do małego spacerku pod górkę. Teraz jednak jazda pod taką pochyłość nie sprawiała mi żadnego problemu. Trening czyni mistrza co?
Gdy dotarliśmy do budynku, szybko zatrzymałem rower, odpiąłem siostrzyczce pasy i postawiłem ją na ziemi, przy okazji zdejmując z szosówki fotelik, który zwykle zostawiałem w budynku. Następnie oparłem mój mały pojazd o ścianę i wbiegłem z dziewczynką szybko do szatni, gdzie mogła ściągnąć kurtkę i zmienić buty. Na szczęście była już przyzwyczajona do szybkiego przebierania się, bo po paru minutach widziałem już ją zwartą i gotową.
- Zuch dziewczyna -powiedziałem, tarmosząc lekko jej włosy i odprowadzając do sali, w której znajdowały się już inne dzieci.
- Marcin! -krzyknęła, nagle przypominając sobie o czymś ważnym - Jak brzmi to zaklęcie?
No tak... zaklęcie... Rozejrzałem się szybko wokół i zbierając poszczególne nazwy przedmiotów, ułożyłem krótką rymowankę:
- Kwiaty, słońce, deszcz i chmury, tęczy wyczarują góry.
Dziewczynka zmarszczyła brwi i powtórzyła po mnie krótką rymowankę.
- Zapamiętałaś? -zapytałem z lekkim uśmiechem.
- Tak! -krzyknęła uradowana, śpiewając w kółko te parę zmyślonych przeze mnie słów. Mała robiła aż tyle hałasu, że dzięki niej przedszkolanka bez problemu zauważyła naszą obecność. Szybko podeszła do nas i uśmiechnęła się uprzejmie.
- Wrócę po nią po południu -powiedziałem tylko z lekkim uśmiechem, po czym przybiłem z Alice piątkę i poleciałem jak burza do mojego roweru. Już po paru sekundach mnie nie było. Mknąłem niczym niezatrzymana przez nikogo strzała. Już dawno nauczyłem się ignorować zbyt szybko przesuwające się przed moimi oczami obrazy. Zdawałem sobie sprawę, że to niebezpieczne tak jeździć, ale na swój własny sposób kochałem tę prędkość. Sprawiała, że moje brązowe włosy mknęły we wszystkie możliwe strony, a zielone oczy śmiały się czystą, szaleńczą radością. Kiedy tak mknąłem przez prawie proste drogi, czułem się, jakby wyrastały mi skrzydła i unosiły mnie one wysoko nad tą nieprzychylną ziemią. Jak gdyby chciały mnie ocalić od zła, ukrywającego się na tej planecie. Może poniekąd właśnie to robiły? Niewykluczone, że szybki wiatr odcinał mnie od realistycznego świata i posyłał do tego przesyconego adrenaliną i chłodem. Na swój sposób bardziej przepadałem za tą drugą rzeczywistością. Nawet jeśli było w niej czasem cholernie zimno.
Nagle podniosłem głowę i zdałem sobie sprawę z paru rzeczy. Wspominałem już wcześniej o mojej niezdarności? Jeśli nie to teraz o niej mówię. Ja, rowerzysta, uczeń z ciężkim kilogramowym plecakiem na plecach, jechał rozpędzony (z jakieś 60-70 km/h), a przed nim pewien samochód wpadł na drzewo, a na środku drogi leżał jakiś czarnowłosy chłopak, rozpłaszczony prawie na całym asfalcie. Umówmy się. Sytuacja nie była za ciekawa, tym bardziej że z jednej strony był las, a z drogiej barierka odgradzająca ulicę od małego urwiska. I co ja mogłem innego zrobić?! Jedynym pomysłem, na jaki wpadłem przez to kilka sekundt, było gwałtowne hamowanie, lecz kiedy zauważyłem, że nic ono nie daje, skierowałem rower w kierunku samochodu i zeskoczyłem z niego, mając ślepą nadzieję, że nic się nie stanie ani jemu, ani mnie. Cóż... na nadziei się skończyło. Przeturlałem się w dół górki z cholernie dużą szybkością. Nadal nie wiem, jakim cudem niczego nie złamałem. Chyba po prostu miałem jakiegoś zrąbanego farta. W każdym razie zatrzymałem się dopiero z jakiś metr od leżącego na ulicy chłopaka i przez pewien czas pozostałem nieruchomy, by być do końca przekonanym o tym, że jeszcze żyję. Serce waliło mi jak opętane. Najzabawniejszym rzeczą było jednak to, co w tamtym momencie pomyślałem: Gdybym tu zginął, to kto zająłby się Alice? Macocha wreszcie byłaby zadowolona ze mnie...tak długo czekała na moją śmieć. Ta błaha na swój sposób myśl, wyrwała mnie szybko z letargu, w którym się pogrążyłem przez dwie minuty. Postanowiłem, że spróbuję się podnieść i ogarnąć sytuację. Pierwszym co zrobiłem, było zorientowanie się w sytuacji. Na początku sprawdziłem, czy kluczyki od samochodu są wyciągnięte, a sam pojazd nie zagraża wybuchem. To, co zobaczyłem wewnątrz auta, zmroziło krew w moich żyłach. Za kółkiem siedziało małżeństwo. Całe we krwi. Wrzasnąłem, po czym, szybko wyciągnąłem komórkę i wykręciłem numer sto dwanaście. Kiedy słyszałem, niekończące się sygnały, zastanawiałem się tylko nad jednym: Co ja im miałem im powiedzieć? Pierwszy raz znalazłem się w takiej sytuacji. W czasie liczenia sygnałów podszedłem ostrożnie do chłopaka leżącego na środku drogi, myśląc, że on prawdopodobnie też okaże się trupem. Ku mojemu zdziwieniu i uldze, klatka czarnowłosego unosiła się stopniowo, więc widocznie oddychał. Chciałem zapytać, czy nic mu nie jest, ale w tym momencie z mojej wysłużonej noki usłyszałem szorstki kobiecy głos:
- Dodzwoniłeś się pod Europejski Numer Alarmowy...
- Potrzebuję pomocy! -wrzasnąłem spanikowany - Jechałem rowerem i natrafiłem na wypadek. Dwoje ludzi jest jeszcze w samochodzie. Są cali we krwi, nie wiem, czy oddychają. Samochód ma włączony silnik, a na asfalcie leży jakiś nieprzytomny chłopak, który na razie oddycha.
- Gdzie? -zapytała opanowanym głosem kobieta.
- Zjazd z ulicy Derkowskiej. To jest ta droga prowadząca prosto z przedszkola do centrum miasta...
- Już wysyłam karetkę, policję i straż pożarną. O ile dobrze pamiętam, ta droga jest jedno kierunkowa, prawda?
- Tak.
- Dopilnuj, żeby więcej samochodów nie spowodowało większego karambolu i zajmij się tym chłopakiem. Podaj mi jeszcze swoje imię i nazwisko... ile masz lat?
- Marcin Sokół, 17 lat.
Usłyszałem jeszcze, jak mamrocze moje personalia pod nosem. Pewnie zapisywała je na kartce i sprawdzała w bazie danych, czy to nie fejk.
- Uważaj na siebie. Za parę minut powinieneś usłyszeć alarm służby zdrowia. Nie zbliżaj się do samochodu! -powiedziała na odchodnym.
- Dobrze -mruknąłem pod nosem. Nie wiedziałem za bardzo co mam zrobić. Dziwna sytuacja... Zastanawiałem się przez chwilę, co mogłoby przypominać trójkąt odblaskowy, ale nie znalazłszy niczego, pochwyciłem swój rower i ustawiłem go na środku drogi z jakiś metr od leżącego czarnowłosego. Następnie podszedłem do chłopaka oraz upewniłem się, że na pewno regularnie oddycha. Gdy uspokoiłem się już trochę, ułożyłem go w pozycji bocznej ustalonej. Pozostało mi czekać. Nie ukrywam. Bardzo się wtedy bałem. No bo w końcu, zaraz ten cholerny samochód mógł wybuchnąć w powietrze, a chłopak, który przede mną leżał, ot tak sobie umrzeć. Jak dobrze, że Alice nie było ze mną...
Nagle przeżyłem kolejny zawał. I nie. Nie był to niespodziewany odgłos pędzącej w to miejsce karetki, chociaż takowy również miał miejsce. Chłopak, który jeszcze parę minut temu wyglądał, jak oddychający trup otworzył oczy. Zdziwiło mnie to jak bardzo jego niebieskie tęczówki i długie rzęsy odznaczały się na tle białej jak mąka twarzy. Choć jego źrenice na wpół zasłonięte były przez powieki i tak spojrzał na mnie zbłąkanym i... może trochę przestraszonym wzrokiem?
- Czy to już koniec? Czy to wszystko się nareszcie skończyło? -usłyszałem cichutki głosik.
- Co się skończyło? -zapytałem zdziwiony, patrząc na wymęczonego chłopaka. O dziwo był chudszy ode mnie, ale jego strój bardzo przypominał mój: czarna bluza, ciemne dżinsy i jakaś bluzka pod spodem. Chciałem go zapytać, jak się nazywa, ale w tym momencie ujrzałem czerwono-niebieskie światła karetki i donośnie brzmiący dźwięk jej alarmu. Moją uwagę zwrócił jeden fakt. I wcale nie było to szybkie wybiegnięcie dwóch sanitariuszy z ciężarówki i podbiegnięcie do samochodu w celu uratowania nieprzytomnych pasażerów. W kącikach oczu nastolatka pojawiły się łzy. Zdziwił mnie ten widok. Dlaczego płakał?
Trzeci mężczyzna podbiegł do mnie i zapytał, czy wszystko ze mną w porządku i co z leżącym na ziemi chłopakiem. Gdy upewnił się, że brunet jako tako funkcjonuje, podbiegł pomóc kolegom.
- Dlaczego Bóg nie istnieje? -zapytał, a raczej wyszeptał czarnowłosy, roniąc kolejne łzy. Patrzyłem na niego zdumiony. Coraz bardziej żałowałem, że nie poszłem dzisiaj na wagary.

*****
Oto moje pierwsze opowiadanie tego typu. Mam nadzieję, że w przyszłości stanie się ono całkiem niezłą historią, w której postaram się umieścić jak najwięcej emocji. Na razie pozwolę jednak żyć bohaterom własnym życiem. Ciekawe co z tego wyniknie prawda? 
Miło będzie, jeśli pozostawicie poniżej po sobie jakiś ślad (jestem osobą, która często potrzebuje pilnej krytyki i pochwał, by ją właściwie zmotywować). Chciałabym również wiedzieć co sądzicie o tej historii, pomyśle, sposobie napisania. Mam nadzieję, że uda mi się odpowiednio w przyszłości Was zaskoczyć oraz nie rozczarować.
-Siódemka 

2 komentarze:

  1. Witaj.

    Kilka porad:

    Zadbaj o odpowiedni wygląd tekstu. Mam na myśli akapity, których brakuje i odpowiedni zapis dialogów. Używamy do nich pół-pauz i pauz. Nie znajdziesz ich na klawiaturze, dlatego musisz użyć kombinacji: alt+0150 na klawiaturze numerycznej dla pół-pauzy, alt+0151 dla pauzy. Nie ma różnicy które z nich wybierzesz, ale dywiz (pozioma kreska na klawiaturze obok plusa) służy do czegoś innego, a nie do dialogów.

    Odłóż tekst i po tygodniu jeszcze raz go przeczytaj, żeby wyłapać literówki, brakujące przecinki i tak dalej. Bardzo prosta metoda i nie wiem, dlaczego sam z niej nie korzystam.

    Poczytaj ogółem o zasadach stawiania przecinków. Z własnego doświadczenia wiem, że trudno ogarnąć wszystko, ale przynajmniej powinnaś poznać podstawy.

    Logika. Myśl nad tym, czy to, co piszesz, ma jakikolwiek sens. Jest jesienny poranek i chłopak wybiega jedynie w bluzce z dłuższym rękawem? Jedzie na rowerze 60-70 kilometrów na godzinę? Musi być cholernie wysportowany i mieć naprawdę niezły rower. Pięciolatka, która w moment zjadła drożdżówkę? Tak to można wywnioskować z tekstu. Przedszkole otwierane dopiero o 7.40? Nie spotkałem się z czymś takim. W każdym znanym mi przedszkolu i żłobku otwierają już około godziny 6.30. Większość matek zaczyna pracę o godzinie 7. Jeśli chłopak wiedział o trójkącie ostrzegawczym, to powinien zdawać sobie sprawę również z tego, że takowy trójkąt ustawia się w dość sporym oddaleniu, żeby nadjeżdżający samochód miał czas zareagować. Dlaczego więc główny bohater położył rower zaledwie metr od rannego?

    Powtórzenia. Język polski jest bogaty w określenia i synonimy. Naprawdę słowo "pięciolatka" można zastąpić czymś innym.

    Piszemy "poszedłem", a nie "poszłem". Ale tutaj nie jestem pewien, czy to zabieg stylistyczny czy po prostu niedopatrzenie. Jednak chłopak wydawał mi się być ogarnięty, stąd zdziwienie, że niepoprawnie mówi po polsku.

    Nie zabiegaj zbyt przesadnie o komentarze. Ludzie mają wolną wolę i jeśli będą chcieli, to podzielą się z Tobą swoją opinią. Nadmierne proszenie o komentowanie może ich tylko odstraszyć.

    Nie jest źle, ale jak zawsze, mogło być lepiej. Przed Tobą wiele pracy i wierzę, że się zbyt szybko nie poddasz. I tutaj kolejna porada odnośnie komentarzy, wyświetleń i tak dalej. Nie przejmuj się tym, że ludzie nie piszą. Zazwyczaj są po prostu zbyt leniwi, nie mają nic ciekawego do powiedzenia albo tylko czytają i nie mają potrzeby interakcji z autorem. Wiem, że totalne pustki na blogu mogą zniechęcać, gdyż sam to przerabiałem już kilkukrotnie, ale najważniejsze jest pozytywne myślenie. Mnie pomogła zupełna zmiana nastawienia do całej sprawy z blogowaniem i stwierdzenie, że tak czy siak piszę dla siebie, a bloga traktuję jako bazę na swoje opowiadania. Reklamuję się, bo być może ktoś lubi tego typu klimaty i będzie miał realną szansę na natrafienie na moje teksty.
    I kolejna porada. Najpierw "zareklamuj się" jako czytelniczka. Znajdź parę ciekawych dla Ciebie blogów, komentuj, krytykuj i ogółem pokazuj się. Ludzie doceniają konstruktywną krytykę i rozbudowane komentarze, które nie zawierają tylko pochwał i linku do bloga.

    Pozdrawiam serdecznie,
    graf zer0.

    OdpowiedzUsuń
  2. Opowiadanie ok , pisz dalej .

    OdpowiedzUsuń

Co sądzisz o tej notce?